Mielnik to niewielka miejscowość leżąca nad Bugiem na obszarze Wysoczyzny Drohiczyńskiej. Niegdysiejszy gród w średniowieczu stał się miastem z zamkiem królewskim, które chętnie było odwiedzane przez polskich władców. Choć dziś Mielnik jest niedużą wsią, lata świetności pozostawiły w nim wiele pamiątek, które warto
Tego, że z domku będę miała całodobowy widok na... bocianie gniazdo, i że okaże się, że obserwowanie tej ptasiej rodziny zastąpi "Netflix", totalnie się nie spodziewałam. To zdarzyło się w "Siedlisku Sobibór", zaledwie 2 km stąd zaczyna się Ukraina Zaczęło się od marzenia Ewy o domu z drewnianych bali. Był totalną ruderą, ale ona czuła, że zrobi tu siedlisko, dla którego rzuci pracę w teatrze w Lublinie. Ledwo chatę kupiła i zaczęła remontować, odebrała telefon: "Pani, dom się pani pali"… Domek, w którym nocowałam, miał sowę nie tylko w nazwie i zaraz się dowiecie, o co chodzi. Jak tu traficie, możecie zamieszkać też w apartamencie w obórce, stajence, spichlerzu… Jeszcze nigdy nie trafili mi się niemili goście – mówi Ewa Szeloch, która prowadzi "Siedlisko Sobibór". Spotykam parę Szwajcarów, którzy zajadają się lokalnymi serami i pasztetami z selera i batatów. Pierwszy raz są na wschodzie Polski. Idą zobaczyć granicę na Bugu. Są w szoku, że życie toczy się tak sielsko i spokojnie Więcej ważnych informacji znajdziesz na stronie głównej Onetu, a relację z wojny w Ukrainie na żywo pod tym linkiem Z Warszawy dotarłam samochodem w niecałe trzy godziny. Droga jest bardzo prosta – kierunek Lublin. I Włodawa — siedlisko leży 10 km od niej, ale próżno wypatrywałam drogowskazów w stylu "tędy do siedliska". To nie przypadek – to miejsce nad Bugiem ma być dla "wtajemniczonych" i nie przypominać tych, leżących na trasach typu Zakopianka. Gdy wjechałam już do Sobiboru, odwróciły się w moją stronę dwie kobiety (chyba mama z córką), które oderwały się na chwilę od malowania drewnianego płotu wokół swojego domu – tak rzadko lokalsi słyszą tu dźwięk przejeżdżającego samochodu... Od progu "Siedliska Sobibór" powitał mnie napis "Celebruj życie, smakuj naturę". Przez kolejne dni przekonywałam się, że to nie jest pusty slogan. Weszłam do stodoły, zwanej Dużą Stodołą (każde miejsce ma tu swoje imię albo nazwę), która jest… loftem. To tu mieści się recepcja, ale nie przypomina typowej, hotelowej. To bar, w którym możecie zamówić kawę, wino, lemoniadę czy piwo domowej roboty. I nie powita was recepcjonistka, ale właścicielka siedliska, Ewa Szeloch. Kobieta, która spełniła marzenie o życiu w domu z drewnianych bali, choć na początku wszyscy, oprócz jej mamy i kolegi, pukali się w głowę. Bo wszystko zaczęło się od jednej, rozwalającej się chatki, którą kupiła Ewa. A gdy tylko zaczęła ją remontować, chata niemal cała spłonęła. Ale o tym za chwilę... Siedlisko Sobibór, dwa kilometry od granicy z Ukrainą. Noc w sowim domku Na razie odbieram klucze do domku, w którym zamieszkam w Sobiborze. Wiem, że nazywa się Sowa i sąsiaduje z innym domkiem — Dzięciołem. A nie wiem jeszcze, że domki nie stoją na ziemi, ale na palach, i że wchodzi się do nich nie po schodach, ale po trapie — niczym na prom. I że z domku będę miała całodobowy widok na... bocianie gniazdo (i że okaże się, że obserwowanie ptasiej rodziny z powodzeniem zastąpi "Netflix"). Foto: agas / Onet Witrażowe okno przywiezione z lubelskiej kurii, fotele z teatru w Lublinie i bocianie gniazdo, które widać z tarasu i sypialni. Domek, w którym spędzam noc, sowę ma nie tylko w nazwie. Motyw tego ptaka powtarza się na poduszkach, obrazach, płaskorzeźbie przy drzwiach, a nawet zasłonkach w łazience (okno otwiera się na las). W wieczornej ciszy słychać tylko ptaki, cykające świerszcze i szum wiatru w gałęziach drzew. Obok Sowy drugi domek – Dzięcioł. W nim oczywiście dzięcioła spotkacie wielokrotnie. A sowę i dzięcioła jeszcze dodatkowo — na drzewach, których pnie możecie dotknąć, nie ruszając się z tarasu. Jeśli są wśród was rodzice z dziećmi, którzy marzą o godzinie tylko dla siebie, wystarczy, że dacie dzieciom zadanie: "policzcie sowy i dzięcioły w okolicy"… Foto: Archiwum prywatne rozmówczyni Domek Sowa i Dzięcioł. Widok z tarasu jest na bocianie gniazdo. I tak jak Sowa i Dzięcioł nie mają innych sąsiadów, tak i pozostałe domki porozrzucane są po różnych częściach siedliska. Dzięki temu nawet gdyby równocześnie nocowało tu ponad 60 osób i tak nikt nikomu nie wchodziłby w drogę. Nawet w szczycie sezonu nie ma tu tłumów – ci, którzy na Polesiu Lubelskim chcą plażowania w ścisku i głośnej muzyce, kierują się nad jezioro Białe, a nie do "Siedliska Sobibór". Apartament w Obórce Gdzie jeszcze możecie zamieszkać, jeśli tu kiedyś tu traficie? Do wyboru Apartament w Obórce, dwa Studia w Stajence (Koronki i Groszki), Dom z Tarasem, Dom z Gankiem, Spichlerz Kolorowy Zawrót Głowy. Foto: Archiwum prywatne rozmówczyni Apartament w obórce. Każdy detal jest starannie dobrany. Podobnie w Domku Sowa, Dzięcioł i w każdym miejscu siedliska. Niech was nie zwiodą "przaśne nazwy" – nocując w prawdziwej stajni czy oborze, nie będziecie spać na sianie, ale w wygodnych, drewnianych łóżkach, które, choć już 100 lat temu stały w wiejskiej chacie, nie skrzypią, nie trzeszczą, a do tego zostały przedłużone przez stolarzy – wszak przez ostatnie 100 lat Polacy urośli. Podobnie z łazienkami – to, że budzisz się w oborze czy spichlerzu, nie oznacza kąpieli w zimnej wodzie noszonej ze studni. Prysznice i umywalki mają nowoczesną hydraulikę, choć np. umywalki zrobione są z metalowych balii. Nic nie jest tu dziełem przypadku, każdy detal jest przemyślany przez Ewę. Jeśli mieszkasz w obórce, to poranną kawę wypijesz w porcelanowym kubku z krową, ale z portretu na ścianie będzie obserwować cię krowa. Nie, nie chodzi o naturalistyczne zdjęcie Łaciatej, ale o krowę, jak z obrazu surrealistów — w nonszalanckiej, skórzanej kurtce. Foto: Archiwum prywatne rozmówczyni "Siedlisko Sobibór" Zaczęło się od jednej chaty Pierwszy raz Ewa trafiła do Sobiboru, gdy jeszcze pracowała w Teatrze Osterwy w Lublinie. Przyjaciel z liceum kupił tu ziemię i zaprosił ją na śniadanie. Zjedli je na trawie, na ceracie w czerwoną kratkę. — Odpłynęłam. A Krzysiek obwoził mnie po okolicy. W liceum marzyłam o domu z bali, ale w górach. A jednak... Foto: Materiały "Na prawach cytatu" Od tej chatki się zaczęło. Zobaczcie, co się z nią działo. — Poprosiłam Krzyśka, żeby popytał miejscowych, czy jest coś do kupienia w okolicy. Wróciłam do Lublina, a on zadzwonił, że są trzy domki do sprzedania. Przyjechałam, a sołtys pokazywał mi chaty. Na jednej było gniazdo bocianów, choć to była ruina. Nikt tu od dawna nie mieszkał. Na podwórku stała obora. I stodoła — poszłam za nią, a wtedy obok przebiegły sarny. To miejsce musi być moje – pomyślałam. Zakochałam się – wspomina Ewa. Tylko dwie osoby nie pukały się w głowę na wieść, co Ewa chce zrobić. Mama, która powiedziała: "Ewuś, jak czujesz, że chcesz, to kup" i kolega budowlaniec "Jak cię znam, to coś z tego zrobisz" – skwitował. I tak Ewa zaczęła remont rozpadającej się, spróchniałej chatki. Znalazła ekipę, pożyczyła przyczepę od rodziny. Jacek, partner Ewy, przyciągnął ją na podwórko. Ewa zamieszkała w niej, by w weekendy pilnować budowy. Obok na trawie stanął prowizoryczny prysznic – kijki, zasłonka, ogrodowy szlauch… Chatka była parterowa i Ewa postanowiła dobudować pięterko. Trzeba było zdjąć dach. Był czerwiec 2004 r., Polska wchodziła do Unii, a Ewa miała plan: Święta Bożego Narodzenia urządzi już tu. Mogła o tym zapomnieć... "Pani, dom się pani pali!" — odebrała ten telefon, siedząc w pracy w teatrze w Lublinie. Wsiadła w samochód. Gdy dotarła, na miejscu była cała wieś i wszystkie wozy strażackie z okolicy. — Byłam pewna, że spłonął cały dom. I bałam się, że to miejscowi mnie nie chcą i podpalili – wspomina. Ekspertyza wykazała, że to przewody kominowe były źle poprowadzone i gdy jeden z budowlańców palił w kominku, by wszystko szybciej schło. I doszło do zwarcia. — A ludzie we wsi bardzo życzliwie mnie przyjęli —wspomina Ewa. Gdy już siedlisko przypominało to dzisiejsze, Ewa zorganizowała koncert dla mieszkańców Sobiboru. Pukała do każdego domku i zapraszała. Przyjechali najlepsi muzycy, profesjonalne nagłośnienie, a ksiądz pożyczył ławki z kościoła. "Kulturalne Uprawy Tarasowe" miały aż siedem edycji. A siedem lat temu Ewa zrezygnowała z pracy w teatrze w Lublinie. Postawiła wszystko na jedną kartę. Na "Siedlisko Sobibór". Ale najpierw musiała zacząć "zabawę" od nowa. Na zgliszczach. — Pracowałam w teatrze, więc nie mogłam się całkowicie poświęcić siedlisku, a żeby dom nie stał pusty i mógł na siebie zarabiać, postanowiłam go wynajmować. Jeden pokój zamykałam i zostawiałam dla siebie i wynajmowałam cały dom. Potem okazało się, że potrzeby są na mniejsze domki i tylko dla dwóch osób, więc powstała Stajenka z "insta oknem" – tak je nazywają. Każdy, kto tu przyjedzie, robi sobie na jego tle zdjęcie – kilka dni temu była tu np. wokalistka Patrycja Markowska. Historia tego okna jest niesamowita. — Mój kolega wymieniał okno w Kurii Biskupiej w Lublinie. "Miałem je wyrzucić, ale czuję, że ci się spodoba" – zadzwonił do Ewy. Nie chciała okna, ale i tak przywiózł. Witraż w kształcie koła idealnie pasował do stajenki! Wnętrze każdej chatki projektowała sama Gdy Ewa zaczęła wynajmować domek, nie było jeszcze kuchni. Zostawiała więc gościom kartkę z adresami — do której gospodyni iść po jajka, do której po pierogi. — Mamo, musisz zacząć gotować. Robiłaś w domu przyjęcia, zawsze wszystkim smakowało – zaczął namawiać Bartek, syn. To było już wtedy, gdy dokupiła działkę. I kolejny dom, który stał 30 km dalej – we się Wyryki. Rozebrała go, przewiozła do Sobiboru w kawałkach. — Udało się go znów złożyć, bo zbudował go dla siebie cieśla. Wszystkie klocki pasowały do siebie, jak LEGO – wspomina partner Ewy. — Kolejne marzenie to był domek na drzewie. Zbudowałam więc Sowę i Dzięcioła wśród gałęzi — opowiada Ewa. Dużą stodołę też wybudowała od podstaw. — Potrzebowałam takiej przestrzeni, bo przyjeżdżało coraz więcej gości, niektórzy chcieli urządzać przyjęcia, wesela, albo imprezy firmowe — wspomina. — Wszystkie wnętrza projektowałam sama. To było często coś z niczego – wspomina Ewa. Jeździła po okolicznych wsiach, pytała ludzi, czy wpuszczą ją na strych. Wynajdowała stare meble. Zdejmowała z nich farbę opalarką i odnawiała. – A studio koronkowe powstało dlatego, że w domu miałam dużo koronek. A Studio groszkowe – bo lubiłam szyć i został mi materiał w groszki – wspomina Ewa. Gdy zachodzi słońce, w siedlisku palą się lampy. Nowoczesna elektryka połączona ze starym, litym drewnem, np. tym, które zostało z rozebranego spichlerzyka. To dzieło Bartka, syna Ewy. Foto: Archiwum prywatne rozmówczyni Święta Bożego Narodzenia w siedlisku Ewa spędziła dopiero po kilku latach. Tu zima w pandemii, gdy nie można było przyjmować gości. Życie towarzyskie w stodole Ale wróćmy do Dużej Stodoły, do której trafiłam minutę po przyjeździe – olbrzymie wnętrze równie dobrze sprawdziłoby się jako miejsce wernisaży sztuki nowoczesnej. Na antresoli są pokoje do wynajęcia, wchodzi się do nich ażurowymi schodami. Foto: agas / Onet Spędziłam dwa dni w "Siedlisku Sobibór". Dwa kilometry od granicy z Ukrainą na Bugu. A na parterze goście spotykają się na śniadaniach i obiadokolacjach. Jedzenie jest ekologiczne, od lokalnych gospodarzy. Jajka oczywiście od "szczęśliwych kur". To też niebanalne hasełko reklamowe, bo kury spacerujące po ogrodach we wsi faktycznie wyglądały na zadowolone z życia. Podobnie jak owce, kozy i krowy – serami z ich mleka (podpuszczkowe i zagrodowe z dodatkiem ziół), wegetariańskimi pasztetami i konfiturami zrobionymi w siedlisku zajadała się para Szwajcarów, która pierwszy raz przyjechała na wschód Polski. Cieszyli się, gdy ktoś się do nich dosiadł, choć miejsca jest tak dużo, że nawet totalni outsiderzy mogą zjeść, nie narażając się na small talk z przypadkowymi turystami. Siedlisko przyjazne dla dzieci, a ona dla gości Siedlisko jest przyjazne dla dzieci, ale o dziwo – nie słychać było ani dziecięcych krzyków, ani płaczu. To miejsce najwyraźniej "pacyfikuje" dzieci. Zresztą żadne z nich raczej nie bawiło się w kąciku zabaw, ale od razu śniadaniu czy obiedzie znikało w siedlisku, by obserwować bociany, czy bujać w hamaku, albo na huśtawce. — Wygląda na to, że dzieci najlepiej bawi sama natura — potrafią budować cały dzień szałas z patyczków — opowiada Ewa Szeloch. I podobnie, jak ja – dzieci zapomniały o internecie. Jedna z matek powiedziała, że w domu zwykle nie mogła oderwać syna od komórki i komputera, a tu dopiero po pięciu dniach zapytał: "gdzie mój laptop?". Foto: agas / Onet "Siedlisko Sobibór" nad Bugiem. Strefa relaksu Choć siedlisko całe jest jednym, wielkim miejscem odpoczynku, to i tak jest w nim jeszcze "strefa relaksu". A w niej sauna opalana drewnem w starym, drewnianym spichlerzu i balia w szuwarach. Jeśli wybierzecie nocną kąpiel, to z widokiem na niebo. Wielką Niedźwiedzicę zobaczycie też z tarasów i ganków. Foto: Archiwum prywatne rozmówczyni W tej balii wykąpiesz się pod gołym niebem. — To siedlisko jest takie, jak nasze życie. Stąd do hasło: "Celebruj życie". Chciałam, żeby goście czuli się, jak u babci na wsi. Pamiętam ten klimat, bo w dzieciństwie jeździłam do dziadków do Sokółki i pomagałam im robić konfitury. Wtedy tego za bardzo nie lubiłam, teraz sama je robię i to według przepisu babci — śmieje się Ewa. — Zależy mi na tym, by goście nie musieli się napinać — atmosfera jest swobodna, jak wszystko tutaj. Ludzie chyba to docenili, bo jeszcze nigdy nie trafili mi się niemili goście. Może właśnie dlatego, że staramy się dać im taki wypoczynek, jaki mi samej się marzył. Traktując ich tak, jak sama chciałabym być traktowana na wakacjach. Za bardzo też gościom nie nadskakujemy, żeby nie czuli się niezręcznie. Granica na Bugu Siedlisko leży zaledwie 2 km od granicy z Ukrainą. Ta przebiega na Bugu. Przeszłam się tam na spacer. Bug w tym miejscu zakręca, woda jest płytsza. To teren Sobiborskiego Parku Krajobrazowego. Starorzecze, puszcza przyciągają dzikie zwierzęta. Jak ktoś ma szczęście i cierpliwość, może oprócz ważek, bocianów i wielu innych gatunków ptaków, spotkać wilka, rysia, a nawet żółwia błotnego, który w Polsce jest pod ochroną. Foto: Rafał Nebelski / Archiwum prywatne rozmówczyni Bocian i gniazdo kwiczołów. Ostatnie dwa lata dla siedliska oznaczały wciąż nowe wyzwania. — Najpierw pandemia i lockdown, więc byliśmy zamknięci, choć paradoksalnie to wtedy odbieraliśmy mnóstwo telefonów z pytaniem, czy działamy. Ludzie chcieli się tu skryć przed pandemią. A jak hotele znów się otworzyły, czekaliśmy w niepewności, co będzie. Już w pierwszy weekend – goście dopisali. Wszyscy chcieli zapomnieć o tym, co się wydarzyło, byli stęsknieni normalności i powietrza, aż zapominali o maskach — wspomina Ewa. — Potem Sobibór znalazł się w strefie zamkniętej, ze względu na migrantów na granicy z Białorusią, choć przecież Sobibór nie graniczy z Białorusią, której granica jest dalej na północ. Dróg pilnowały patrole policji. A jak już znów można było do nas przyjeżdżać, zaczęła się wojna w Ukrainie. Pierwsze dni wszyscy wyczekiwaliśmy w niepewności, co będzie. Ale szybko cała wieś wróciła do dawnego życia – dodaje. W sierpniu ludzie przyjechali na "astro wycieczki" — oglądać spadające gwiazdy. Foto: Przemysław Jendroska / Archiwum prywatne rozmówczyni Noc spadających gwiazd w "Siedlisku Sobibór", sierpień zeszłego roku. — Wygasiliśmy wtedy światełka, goście siedzieli na tarasie. Rok temu aż bili brawo i mieli łzy w oczach, widok był tak piękny – wspomina Ewa Szeloch. – Mam nadzieję, że w tym roku też tak będzie. Siedlisko czeka na dawnych i nowych gości.
| Εгαча ψθվኚрεгуж гуփудрид | Жሟкቯթոфուλ узιчεбታтሟփ |
|---|
| ሜ брուпращէፄ | ፆч ዊቶուጱ |
| Н дрቶлоχи | Оኾոр ዋфիфиπε ыжапе |
| Хуцеհ ቨоժеβቀսևт | Գа стաпр ሗесագዎч |
Co warto tu zobaczyć? W godzinę można zobaczyć wszystko. Na środku znajduje się plac, który praktycznie nie zmienił się od XVI wieku. Przy placu stoi romański kościół wybudowany w 1213 r. Kilkadziesiąt lat później dobudowano jeszcze dzwonnicę. Warto przespacerować się po murach obronnych miasta, których długość wynosi 570 m.
W trakcie jednego z naszych wiosennych wyjazdów mieliśmy okazję zobaczyć ujście Bugu do Narwi. Znamy Bug, mieszkamy niedaleko miejsca gdzie staje się on rzeką graniczną. Przy ujściu zrobił na nas jednak wielkie wrażenie, jest zupełnie inny, majestatyczny, potężny. Postanowiliśmy wówczas, że kiedyś zrobimy wycieczkę wzdłuż dolnego biegu tej rzeki. Okazja do wyjazdu trafiła się nadspodziewanie szybko i wykorzystując długi sierpniowy weekend wyruszyliśmy z domu wcześnie rano. Jak najwcześniej, gdyż w planie tego dnia było jeszcze zwiedzanie miejsc związanych z pewnym, nie boję się powiedzieć tego słowa znakomitym serialem. W miejscowości Latowiec i Jeruzal mieliśmy okazję zobaczyć budynek gminy, budynek policji, dom Wójta, sklep z ławeczką, kościół, plebanię i wiele, wiele innych. Obowiązkowy był zakup Mamrota w najbardziej znanym w Polsce sklepie, nie można było także pozostać obojętnym na pierogi od Solejukowej. Pomysł odwiedzenia tych miejsc narodził się podczas innego z naszych wiosennych wyjazdów, gdy zwiedzając Tykocin i Supraśl poczuliśmy się jak w środku planu filmowego innego, pewnie nie mniej znanego filmu. Po południu dojechaliśmy do Wyszkowa. Pokręciliśmy się trochę po parku i bulwarze nad Bugiem. Zupełnie przyjemnie, jednak nie na tyle, byśmy tu chcieli zostać na cały wieczór i nocleg. Spróbowaliśmy więc w Gulczewie, miejscówka znaleziona została na stronach camperteamu. Na miejscu wyglądała ona nieźle, nad samym Bugiem, blisko wody, blisko natury. Panowało tam jednak straszne zamieszanie, straż, policja, pogotowie, ponoć ktoś się utopił. Oczywiście zrezygnowaliśmy i jadąc wzdłuż Bugu zatrzymaliśmy się ostatecznie w Broku na plaży miejskiej ( Bez mediów, ale obok – 100m – na placu targowym jest porządne WC. Brok jest maleńki ale całkiem urokliwy, zwłaszcza z tym swoim bulwarem i świetnym dostępem do rzeki. Na wielkiej plaży oprócz nas na noc pozostał tylko jeden namiot. Nocne niebo było niesamowite. I te spadające gwiazdy. Następnego dnia przemieszczaliśmy się dalej “pod prąd” wzdłuż Bugu zatrzymując się to tu, to tam. Zahaczyliśmy też o Sokołów Podlaski. Okazało się, że nie jest to miejsce, które chcielibyśmy polecić i zostać tam na dłużej. Po południu dotarliśmy do Drohiczyna. Pozostaliśmy tam na nocleg na brzegu rzeki w miejscu wielkiego zakola ( z pięknym widokiem na miasto. Żadnych mediów w pobliżu. Na noc w odległości około 200 m pozostały jeszcze dwa kampery i jedna przyczepa. Pospacerowaliśmy po miasteczku i nad Bugiem, zdobyliśmy też Górę Zamkową – 10 minut podejścia i piękna panorama na zakole Bugu. I znowu tematy filmowe: plenery rzeki w okolicach Drohiczyna udawały Niemen w znanej ekranizacji. Tym razem też spędziliśmy bajeczny wieczór z gwiazdami. Najpierw był to zespół JAM SESSION, który nieźle dał czadu na rynku i nawet nas porwał do tańca. Potem, przy kamperze, długo w nocy liczyliśmy prawdziwe i czasem spadające gwiazdy przy bezchmurnym niebie. W planie następnego dnia mieliśmy jeszcze Siemiatycze, ale to miejsce w Drohiczynie nad Bugiem było tak urokliwe, że zdecydowaliśmy się zostać już do samego wyjazdu. Zwiedziliśmy dokładniej miasteczko, zobaczyliśmy zlot motocykli – było ich ponoć 500 i do domu. A wracając już, słuchając w samochodowym radiu relacji o powrotach Polek i Polaków z długiego weekendu przyszła refleksja. Mogliśmy przecież jak ludzie pojechać do Zakopanego, postać w korkach na drogach i na górskich szlakach! Albo chociaż nad morze, postawić parawan na plaży! Ale nie, znów wybraliśmy zupełnie puste, urokliwe zakątki ściany wschodniej, nadrzeczne bulwary i małe senne miasteczka. I tacy właśnie jesteśmy. ⇐ poprzedni wpis kolejny ⇒ ⇐ strona główna
Bug to wyjątkowa rzeka, nad którą każdy z nas znajdzie dla siebie sporo atrakcji. Największy dopływ Wisły zachwyca pięknymi krajobrazami, a że przepływa przez tereny kuszące i ciekawą historią, i przyrodniczymi skarbami, wycieczki po dolinie tej rzeki mogą się dla wielu z nas okazać nie lada gratką. Jakimi skarbami może się
Uchanie-Krasnystaw-Krupe-Rejowiec-Chełm-Dorohusk-Dubienka-Horodło-Hrubieszów-Uchanie Ok. 200 km Z mojego wieloletniego zwiedzania rozmaitych zakamarków naszej Ojczyzny wysnułem następujący wniosek. Kto wie, czy nie ważniejsze jest, od terytoriumi obiektów, które będziemy zwiedzać, miejsce, z którego wystartujemy do zwiedzania. Czyli nasza baza, z której wyjedziemy na wycieczkę i do której wrócimy. Jak mawiał, świętej pamięci, mój przyjaciel Andrzej "Barwa" Barwiński. "Po przybyciu na miejsce, trzeba się najpierw okopać"! Ponieważ, jak wynika z opisu trasy, proponuję zwiedzanie Lubelszczyzny, a konkretniej okolic Chełma, więc moja baza mogła być tylko w jednym miejscu. W Uchaniach. W tej aktualnie niezbyt rozległej wsi było gniazdo rodowe prymasa Polski z drugiej połowy XVI w, czyli Jakuba Uchańskiego. Prymasa, który dwukrotnie był interrexem (między królem, bo rex to król). Co to znaczy? Otóż zarówno po śmierci króla Zygmunta Augusta jak i po ucieczce z Polski następnego króla elekcyjnego, czyli Henryka Walezego, pełnił według ówczesnych zwyczajów obowiązki tymczasowo panującego do czasu obioru właściwego króla. Jego to rodzina wzniosła tutaj (a może tylko rozbudowała) przepiękny kościół, jedną z pereł tzw. renesansu lubelskiego. Co prawda sam prymas spoczywa w Łowiczu, ale nagrobki jego rodziny w tutejszym kościele mogłyby być także ozdobą Wawelu. Kościół jest zresztą pięknie odnowiony. Natomiast przy kościele, w dość skromnej plebanii, pomieszkuje mój motocyklowy (dużo młodszy) kolega, czyli ksiądz Karol. Karol jest zamiłowanym turystą i ma zjeżdżone na swojej Paneuropie prawie całe Bałkany. Przyjął PanMarka (z kolegą) bardzo sympatycznie i niezwykle gościnnie. To z jego bazy mogłem sobie peregrynować Lubelszczyznę. Najpierw pojechaliśmy do Krasnegostawu. Jest to położone nad Wieprzem miasto, znane w rejonie jako ośrodek uprawy chmielu. Jednym z pierwszych zlotów, jakie we wczesnych latach 80. odbyłem po powrocie do motocyklizmu, to były właśnie Chmielaki w Krasnymstawie. Miasto zmieniło się ogromnie na plus. Wszędzie widać nowe inwestycje, a na rynku siedzi sobie przy stoliku (metalowy pomnik) miejscowy poeta Stanisław Bojarczuk, który wzorem Petrarki pisywał sonety. Otacza go kilka wyrzeźbionych w drewnie aniołów. Czyżby to one przynosiły mu natchnienie poetyckie? Osobiście muszę dodać, że z tutejszej spółdzielni mleczarskiej pochodzi zsiadłe mleko, które jest moim ulubionym dopełniaczem do rozmaitych kasz obiadowych. Jest to dość bogate w zabytki miasto, ale my mamy swoją trasę i jedziemy teraz w stronę Chełma. Po kilku kilometrach radzę nie przegapić leżących po lewej stronie szosy ruin zamku w Krupem. Warto podjechać pod ten, leżący nad jeziorem, obiekt i połazić sobie po nim. Potem dojeżdżamy do Rejowca. Tak, tak nazwa tej miejscowości wzięła się od jej założyciela, którym był Mikołaj Rej, żyjący w XVI w. Poeta zwany jest czasami "ojcem literatury polskiej". Może dlatego, że słabo znał używaną przez ówczesnych, dobrze wykształconych ludzi łacinę i pisał tylko po polsku. To jego niedokształcenie spowodowane było niepokornością jego charakteru. Przyszły poeta wolał bowiem jako młodzieniec dużo chętniej zaglądać do kielicha, spędzać czas na hulankach i ze strzelbą w garści, niż się przykładać do nauk. Pewnie byłby z niego niezły motocyklista! Rej był protestantem, który dość wyraziście wyszydzał przywary ówczesnego kleru katolickiego. Pisał w swojej "Krótkiej rozprawie między Panem, Wójtem i Plebanem": "Kury wrzeszczą, świnie kwiczą, na ołtarzu jajca liczą". Jedno jest pewne. Jego popiersie na cokole w Rejowcu jest dużo ładniejsze (staranniej wykonane) od popiersia w Nagłowicach. Dla prymasa Uchańskiego był to trudny okres, bo nauki Lutra, Kalwina i rozmaitych Braci szeroko rozlewały się po Rzeczpospolitej. Ale dwa czynniki spowodowały, że już w następnym stuleciu Polska de facto stała się państwem jednowyznaniowym (nie licząc wschodnich kresów opanowanych od stuleci przez prawosławie). Pierwszym była autentycznie nowatorska, pełna umiejętności oraz polotu działalność zakonu Societas Iesu, czyli Jezuitów. Drugim czynnikiem było wzajemne skłócenie (skakanie sobie do oczu i gardeł) i doktrynerstwo (trzymanie się dosłownie każdej litery w Piśmie Świętym) przez rozmaite odłamy protestanckie (ewangelickie). Ogromne też znaczenie, w tym wypadku pozytywne, miało safandulstwo Polaków (jakoś to będzie!). Nikt tych protestantów (oczywiście na dużą skalę) nie prześladował tak. jak to się działo w innych rejonach Europy, gdzie toczone były niezwykle krwawe wojny religijne, czy "noce św. Bartłomieja". Sam król Zygmunt August nie był królem "waszych sumień", a i jego prymas też nie był w tej materii zelotą. Ba, nawet jakiś katolicki ultras, kiedyś do niego "wygarnął" z rusznicy. Ale chybił! I wśród takich myśli osiągamy Chełm, a właściwie jego wzgórze, od którego wzięło miasto nazwę. Zaparkowawszy pod Bazyliką, wdrapujemy się albo na wzgórze, gdzie kiedyś był gród, albo na wieżę z dzwonami. I stąd i stąd roztacza się panoramiczny widok na miasto i okolicę. W Chełmie, jako mieście, którego historia sięga ponad tysiąca lat, jest wiele ciekawych rzeczy do obejrzenia. Jeśli mamy czas, to oczywiście warto jest zajrzeć do kopalni kredy, na której to całe miasto jest posadowione. Urządzono tutaj wspaniałą podziemną trasę gdzie, w zupełnie nieoczekiwanym momencie, możemy być nawiedzeni przez władcę podziemi, czyli Ducha Bielucha. Zapoznałem się z nim wiele lat temu, kiedy zacząłem kupować biały homogenizowany serek o nazwie Bieluch. Bardzo mi smakował. Miałem też kilka lat temu okazję zwiedzić te podziemia. Warto! Przy okazji pobytu w tym mieście jeszcze taka dygresja historiozoficzna. Otóż to miasto wybrali sobie Sowieci i ich polskojęzyczni mianowańcy, aby ogłosić tzw. Manifest PKWN (22 lipca 1944/ jak żartowano). Jak kpił mój szkolny kolega: "Mani fest dupa urosła". Manifest został oczywiście napisany w Moskwie pod dyktando Stalina, a dopiero oficjalnie ogłoszony w Chełmie, gdyż od tych rejonów miała się dopiero zaczynać "oswobodzona" Polska. Wilno i Lwów, Grodno i Brześć zupełnie się nie liczyły. Już był w naszej historii taki precedens, kiedy "z piekłarodem Katarzyna" oficjalnie ogłosiła Konfederację w Targowicy, będącej granicznym miasteczkiem I Rzeczpospolitej, a obecnie na środkowej Ukrainie (nad rzeczką Siniuchą, nieopodal Humania). Faktycznie zaś ta cała Konfederacja to była sprokurowana w Petersburgu. "Kacapi" (jak ich nazywają Ukraińcy), czy to carscy, czy bolszewiccy, mają jednakowe tradycje rozwielmożniania się po obrzeżach swego terytorium. Z żalem opuszczamy to pełne zabytków i pamiątek miasto i jedziemy w stronę Ukrainy (Dorohusk). Im bliżej granicy, tym bardziej rośnie ogon TIRów, ale nam ta kolejka nie grozi. Zjechawszy z głównej szosy, kierujemy się na południe w stronę Hrubieszowa. Będziemy teraz ocierać się o graniczny Bug. W miejscowości Uchańka nie wolno przegapić tablicy informującej, że zjazd w lewo doprowadzi nas do kopca Kościuszki i pozwoli obejrzeć z bliska zakola granicznej rzeki. Kopiec jest niezbyt wysoki, ale stojące przy nim tablice dokładnie informują, co tu się wydarzyło w 1792 r. Obok kopca na słupach elektrycznych znajduje się mnóstwo gniazd z bocianami. Widocznie na nadbużańskich łąkach mają niezłą wyżerkę. Dopytawszy się miejscowych, można dojechać (polną, ale ubitą drogą) do samej granicy na Bugu. Łąki są tu obszerne, ale kąpiel raczej niemożliwa, gdyż: primo jest zakaz przekraczania granicy, a secundo brzeg Bugu jest dość urwisty. Wracamy zatem do szosy i po chwili jesteśmy na rynku w Dubience. Na solidnym cokole, kierując lufę w stronę zachodnią, ciągle stoi T-34 czyli "tank oswoboditiel". Korzystając z zadaszonej wiaty miejscowe lulki, w jego towarzystwie, osuszają kolejne butelki "wisienki". Po kilkunastu kilometrach znowu trzeba być czujnym, aby po prawej stronie drogi nie przegapić kolejnego, niezbyt okazałego, kopca. To wzniesiony w "okrągłą" 448 rocznicę, czyli w 1861 r kopiec ku czci Unii Polsko-Litewskiej. Miała ta unia miejsce w Horodle. Ale carskie władze absolutnie nie zgodziły się wówczas (ustawiwszy swoje wojska w kordon) na usypanie tego kopca w miasteczku. Potem jeszcze był niszczony przez Rosjan i Niemców, ale jest odnowiony i na jego szczycie stoi ufundowany przez cukrownię w Strzyżowie metalowy krzyż. Z Horodła można dobrą drogą wśród żyznych pól dojechać do Uchań. Ale jeśli ktoś ma czas i ochotę, to polecam wizytę w ciekawym mieście, jaki jest Hrubieszów. Oryginalna, choć niezbyt wiekowa, cerkiew. Dworek Du Chateau, pomnik Prusa. To tutaj w niewielkim, zachowanym domku urodził się ten geniusz polskiego słowa. Nazywał się naprawdę Aleksander Głowacki, ale mając herb Prus używał go potem, jako swój pseudonim literacki. I już ostatnia moja osobista dygresja. Przeczytałem niedawno, po raz kolejny, "Powracającą falę" i "Anielkę". Że nie wspomnę o ciągle przeglądanej "Lalce". Mój Boże jak cudownie, z jaką lekkością, potrafił ten człowiek ubrać swoje niezwykle ciekawe i głębokie spostrzeżenia, w naszym języku. Żeby choć człowiek miał kilka procent tego daru! Ale jak mawiał subiekt Rzecki: "próżno marzyć o tem". Całe szczęście, że jeżdżąc po Polsce i sycąc oczy krajobrazami i zabytkami architektury, choć coś tam człowiekowi "w duszy gra". Jak najwięcej tej "gry" życzę motocyklowym turystom. Uchanie-Krasnystaw-Krupe-Rejowiec-Chełm-Dorohusk-Dubienka-Horodło-Hrubieszów-Uchanie Ok. 200 km
Szumin nad Bugiem. Dojazd polną drogą. Po przejechaniu auta, nad wsią jeszcze przez minutę unosi się obłok kurzu. Piach jest wszędzie. Ponoć kiedyś tu były prawie same pola, choć nie wiem co można było tutaj uprawiać, poza sosnami. Oskar Hansen zaczął budowę domu od odgrodzenia się od tego piachu betonową ścianą.
Bug to wyjątkowa rzeka, nad którą każdy z nas znajdzie dla siebie sporo atrakcji. Największy dopływ Wisły zachwyca pięknymi krajobrazami, a że przepływa przez tereny kuszące i ciekawą historią, i przyrodniczymi skarbami, wycieczki po dolinie tej rzeki mogą się dla wielu z nas okazać nie lada gratką. Jakimi skarbami może się pochwalić polski odcinek Doliny Bugu? W jaki sposób można odkrywać jego piękno? Dolina Bugu dla przyrodników i miłośników aktywnego wypoczynkuDolina Bugu to przede wszystkim piękne łąki i starorzecza, dzięki którym nadbużańska sceneria może oczarować każdego z nas. To również piękne krajobrazy, w gronie których na szczególne wyróżnienie zasługują Nadbużański Park Krajobrazowy oraz Park Krajobrazowy „Podlaski Przełom Bugu”. To również wiele wspaniałych ofert spędzania czasu w aktywny sposób, przy czym wielkim powodzeniem cieszą się tu rowerowe wycieczki oraz spływy kajakowe. Można też postawić na spacer po przyrodniczych ścieżkach, dzięki którym można zdobyć wiele cennych wiadomości na temat nadbużańskiej fauny i flory. Kusi ścieżka przyrodnicza „Kózki”, intryguje szlak prowadzący po zespole przyrodniczo-krajobrazowym „Głogi”, na terenie którego można podziwiać polodowcowe twory, liczne wąwozy oraz ciekawe gatunki roślin brak tu również ciekawych tras dla tych turystów, którzy stawiają na wędrówkę na własnych nogach. Wielkim powodzeniem cieszy się tu Nadbużański Szlak Przyjaźni, liczący sobie ponad 320 km długości. O tym, iż Bug był niegdyś rzeką odgrywającą niezwykle ważną rolę w gospodarce, przypomina z kolei Szlak Kupiecki. Na tej trasie znalazły się takie miasteczka, jak Drohiczyn, Siemiatycze oraz Niemirów. Miłośnicy fortyfikacji mogą zwiedzać bunkry wzniesione podczas budowy tzw. Linii Mołotowa, które łączy ze sobą 20-kilomaterowy Szlak Bunkrów. Dolina Bugu dla krajoznawców, czyli co warto zwiedzić w tej części Polski?Nad Bugiem wiele ciekawych atrakcji czeka i na tych, którzy interesują się historią. Ta wielokulturowa kraina ma się czym pochwalić, a odkrywanie jej przeszłości może się dla wielu z nas okazać wyjątkową przygodą. Gdzie warto się wybrać? Spore wrażenie na turystach może zrobić zespół parkowo-pałacowy w Konstantynowie oraz kościół św. Antoniego Padewskiego w Gnojnie, będący pierwotnie unicką cerkwią. Góra Zamkowa w Mielniku, Święta Góra Grabarka oraz drewniana cerkiew w Tokarach – oto kolejne obiekty, którym z pewnością warto poświęcić swój czas. Wspaniałymi zabytkami kusi też Drohiczyn, znany z Góry Zamkowej oraz wiekowych świątyń katolickich i prawosławnych. W trakcie wycieczki po Dolinie Bugu warto też odwiedzić Siemiatycze, na terenie których również można ujrzeć wiele ciekawych budowli przypominających skutecznie o czasach świetności tego miasta. Dolina Bugu to moc atrakcji dla każdego. Szeroka oferta aktywnego wypoczynku, możliwość spędzania wolnego czasu na łonie natury oraz zwiedzania unikalnych zabytków – oto możliwości, z jakich mogą skorzystać zaglądający tu turyści. A że w wielu wsiach i miasteczkach można bez większych problemów znaleźć tanie noclegi, turystyka w dolinie Bugu zaczyna odgrywać coraz ważniejszą rolę.
Bieszczadzka kolejka leśna oraz drezyny rowerowe to wyśmienite atrakcje dla dzieci w Solinie, które warto rozważyć zwiedzając okolicę z pociechami. 8. Basen Aquarius – Lesko. Basen Aquarius w bieszczadzkiej miejscowości Lesko to sporych rozmiarów park wodny z szeregiem atrakcji przyjaznych rodzinie.
Natalia – na blogu jestem przede wszystkim podróżnikiem, mocno zakorzenionym w warszawskiej rzeczywistości, jednak nieustannie poszukującym możliwości dotyczących krótszych lub dłuższych wyjazdów w Polsce czy zagranicą. Jestem również smakoszem, nieustannie poszukującym nowych doznań kulinarnych oraz smaków towarzyszących podróżom. Od prawie 10 lat smakowanie świata przeżywam wspólnie z mężczyzną mojego życia, a już od ponad 7 lat również z naszym synkiem Maksem, dzięki któremu stałam się podróżującą mamą. W październiku 2016 do naszego podróżniczego teamu dołączyła córeczka - Jagódka. czytaj więcej
Obiekt Samotnia nad Bugiem położony jest w miejscowości Łazy Nowe w regionie mazowieckie i oferuje patio oraz widok na ogród. Oferta obiektu obejmuje bezpłatne WiFi, bezpłatne rowery, taras oraz restaurację. W domu wakacyjnym zapewniono 2 sypialnie, kuchnię z mikrofalówką i płytą kuchenną, telewizor z płaskim ekranem, część
Kuligów to mała miejscowość w województwie mazowieckim, powiecie wołomińskim i gminie Dąbrówka. Miejscowość polubili działkowicze! Zobacz dlaczego! Dzięki położeniu w zakolu rzeki Bug, Kuligów latem przyciąga turystów z okolic, którzy chcą odpocząć. Walorów turystycznych nie można mu odmówić. Jeśli lubisz spokój, ciszę i naturę to świetne miejsce na wypoczynek! Mieszkańcy starają się by Kuligów wciąż żył! Spotkać tu można miłych i lubiących zabawę ludzi! Przez cały rok w Kuligowie coś się dzieje, zobacz film o katamaranie: Ale to nie wszystko! Na co dzień można odwiedzić w Kuligowie Skansen Kultury Ludowej i Ziemiańskiej, więcej o nim na oficjalnym profilu (klik) czy wybrać się na wycieczkę w okolicy Bugu, poleżeć na trawie nad rzeką czy wypożyczyć kajak. My ostatnio zrobiliśmy sobie wycieczkę rowerową z Radzymina do Kuligowa, po drodze pola, las, całkiem przyjemnie się okazji będąc w okolicy można odwiedzić miejsce pamięci zrzutu Cichociemnych pod Kołakowem z 1944 r. Kuligów zachwyca o każdej porze dnia! W Kuligowie co roku odbywa się: Zapierająca dech rekonstrukcja militarna upamiętniająca waleczność polskich oddziałów w kampanii wrześniowej 1939 roku. Na żywo zobaczymy walkę żołnierzy i policjantów z niemieckim najeźdźcą i bombardowanie mostu, na wzór bitwy pod Pilicą. Uczcijmy wspólnie pamięć i bohaterstwo tego wydarzenia! Oprócz inscenizacji walk będzie także piknik policyjny oraz wiele atrakcji dla dzieci, młodzieży i dorosłych. Bądźcie z nami! Poczujmy atmosferę pamiętnych, historycznych wydarzeń. W dniu 24 sierpnia odbywa się festyn połączony z widowiskiem historycznym, które rozpocznie się o godzinie 17:00. Bez względu na to, czy interesują Cię tego rodzaju pokazy czy nie, musisz zobaczyć ten w Kuligowie! Zobacz film z zaproszeniem od mieszkańców: Tego sezonu zakochałam się w okolicy! Przeczytaj wpis: Rekonstrukcja militarna w Kuligowie! Rejsy katamaranem i pomysł na weekend niedaleko Warszawy TYLKO dla lubiących naturę! Co weekendy wyruszam w poszukiwaniu nowych, ciekawych miejsc! Przykładami są: Pałac Nieborów oraz Park Romantyczny w Arkadii czy warto się wybrać? Pomiechówek Park Wkry czy warto i dla kogo? _____________________________________________________________________________________________________________ Jestem Patrycja, piszę bo lubię. Ten blog powstał w 2012 roku. Od zawsze miałam pragnienie dzielenia się wiedzą, pomocą, przeżyciami, tym co piękne. Kilka rzeczy w życiu mi wyszło, więc może moje relacje, porady, przemyślenia dadzą komuś motywację, by odkryć lub docenić coś w codziennym życiu. Ten blog to swego rodzaju pamiętnik. Lubię tu wracać, mam nadzieję, że Ty też będziesz. Marzyłam by być na swoim i pracować zdalnie – zrobiłam to! Na co dzień prowadzę swoją firmę pielę ogródek, głaszczę moje zwierzaki (i czasem męża!) oraz opalam się na słoneczku w różnych strefach klimatycznych. Poczytaj moje bezpłatne przewodniki: Zanzibar/Malta/Teneryfa/Tajlandia/Turcja Dziękuję, że tu jesteś. Zobacz co słychać na moim na YouTube:
yjrFL. 362 347 238 85 238 344 100 186 359
co warto zobaczyć nad bugiem